Zabawy zewnętrzno-wewnętrzne.

Co słychać w Istocie zimą?
Gwar zabaw podczas przerw.
W tych bieganych przodują piątaki. Najczęściej gonią się tak po prostu, w berka. Nie ma przecież nic lepszego, gdy zimowy ogród ocieka pluchą: tu się kto pośliźnie i - ku własnej uciesze - cały się w liściach utarza; tam schowa się ktoś na chwilę za omszałym pniem wierzby, by o mokrą korę ochłodzić zgonione czoło. Co i rusz słychać nawołujące się głosy: "kto goni?", "kto teraz berkiem?", albo też zrozpaczone nagłe "stoop! mam stoopa! już nie moogę..!" 
Nieopodal, na środku wykoszonej wczesną jesienią łąki, czwartaki kopią piłkę. Bramka nieduża, ale i tak zdarzy się czasem bramkarzowi puścić gola, a i krzaki-słupki nie zawsze piłkę chwycą. Wtedy potoczy się ona pomiędzy biegających i na chwilę piłkarze mieszają się z berkami i już nie wiadomo, kto za kimś leci, a kto tylko za piłką.  
Jakby tego było mało - pierwszaki, drugasy i szóstaki też chcą dołączyć się do ganianego. Po chwili biegają już wszyscy i każdy w sobie tylko znanej sprawie. Co tam, że luty, że buro, że słońca nie ma. Jak wyjdzie, to po prostu zdejmą kurtki; biegać będą tak samo jak wczoraj i trzy dni temu.
No, chyba, że pada deszcz i ziąb okrutny wieje: wtedy zostajemy w szkole i bawimy się w korytarzu. Tu w pomysłach nie ma lepszych nad drugasy z pierwszakami. Od kilku tygodni motywem przewodnim jest pełzanie: leżąc brzuchem na dużej poduszce i ciągnąc trzymaną przez kolegów linę można, jak wąż, niemal bezszelestnie pokonać cały długi korytarz. Można też wpełznąć całą grupą w poduszkowe usypisko i szeptać sobie do uszu najskrytsze tajemnice okryte ciemnością puchowej nory. Piątaki i szóstaki, pełne dorastającej energii, robią z tej pościelowej kofekcji inny użytek: raz po raz furknie który wielką poduchą niemal pod sufitem posyłając ją koledze, który już czeka z otwartymi szeroko ramionami kilka ładnych metrów dalej. Gdzieś się ta siła wzbierająca musi podziać, kiedy się zaczyna być nastolatkami; a żeby rzucić przez hol dużą poduszką trzeba się przecież solidnie natrudzić. Kto nie rzucał - ten nie wie. Po przerwie na korytarzu nie tylko maluchom pot perli się na czołach.
Stoję z boku podczas przerw (jeśli akurat nie ganiam w berka ze wszystkimi...) i patrzę z uwagą. Na moje szóstaki, które tak świetnie znam z codziennych lekcji i wspólnej drogi już od tylu lat. Na młodsze dzieci, z którymi spotykam się przed lekcjami na porannych rozmowach o tym, co wokół nich i w nich. Patrzę i widzę, jakie to jest świetne: być wspólnie. Pierwszaki z piątakami, drugasy z szóstakami, wszyscy. Jak w społeczeństwie, jak w życiu. Pewnie, że nie zawsze stoję z boku: że czasem trzeba podejść, bo ktoś komuś coś rzekł niemiłego albo nogę podstawił nie do końca przypadkiem. To też jak w życiu. Przecież.
Patrzę i radość mnie ogarnia ogromna. Mimo, że znów nie ma słońca. I że to dopiero wtorek.

A.M.

Witamy